Sześćdziesiąt lat w cieniu żagla



Jezioro Kierskie (Wielkie), położone we wsi Kiekrz (dzisiaj w granicach Poznania), w odległości około 14 km od centrum Poznania w kierunku północno – zachodnim, ma kształt wydłużonego trójkąta prostokątnego, ciągnie się z północy na południe, lekko odchylając się od linii południowej na wschód , ma 4.8 km długości, średnia szerokość wynosi 630 m a największa jego głębokość to 35 m. Bliskość Poznania spowodowała zlokalizowanie nad jeziorem Kierskim (już po pierwszej wojnie światowej w latach dwudziestych) wiele klubów i ośrodków wodnych, a z biegiem lat stało się najważniejszym ośrodkiem sportu żeglarskiego w okręgu poznańskim, a właściwie i w całej Wielkopolsce. -- Tam też powstał w roku 1933 Jacht Klub Wielkopolski --- z którym piętnaście lat później, związały się moje losy.

(kartki z pamiętnika)

Kiekrz – dzień pierwszy
Niedziela wielkanocna – 22 kwietnia 1946 roku: Pojechaliśmy rowerami nad jezioro do Kiekrza, -- nie jest to daleko, chyba około 8 kilometrów. -- Droga jest prześliczna -- prawie cały czas prowadzi przez las, wije się jasną wstęgą pomiędzy drzewami, mija serpentyną małe jeziorka, stawy -- wznosi się to w górę to znów opada w dół. Jest przepięknie, ale bardzo gorąco. -- Dojechaliśmy wreszcie do jeziora.-- wyobrażałam je sobie zupełnie inaczej, byłam nawet zawiedziona -- jak dla mnie nie ma żadnego uroku. -- Jest nawet dosyć duże, ciągle lekko faluje, gdyż nie jest osłonięte ani wzgórzami, ani lasami. -- Usiedliśmy z Zygmuntem na ławeczce nad brzegiem jeziora -- patrzyłam na fale i nie znalazłam tam tego czego szukałam -- pustka. --- A ja szukałam gęstych lasów, głębokich wąwozów, malowniczej rzeki, -- ale chyba się pomyliłam -- taki widok pozostawiłam już przed rokiem daleko, daleko stąd. ---- Tutaj na prawo od jeziora rozciągała się wieś, na pierwszy plan wysuwał się mały kościół z czerwonym dachem -- widok jak na obrazku, ale bez życia. – Bardziej podobało mi się z lewej z strony -- widać było w oddali małe wzgórza, gdzie nie gdzie kępki drzew -- pomiędzy nimi znowu wijąca się droga -- w górze tło jasnego nieba -- w dole barwne pasy ziemi. -- Ten widok pociągał mnie ku sobie -- chciałabym tam pobiec i objąć te wszystkie drzewa, wzgórza, łąki -- ale siedziałam spokojnie -- potem zamknęłam oczy, przytuliłam się do Zygmunta i nie myślałam już o niczym.

Kiekrz – dzień drugi
Jest niedziela 18 sierpnia 1946 roku. – Mieliśmy w planie Ludwikowo i spacer nad jeziorem Góreckim --- cieszyłam się na tę wycieczkę, -- ale Zygmuntowi się plany zmieniły -- jacyś jego koledzy z „Klubu wioślarskiego 0-4” wybierali się do Yacht Klubu do Kiekrza i postanowił pojechać z nimi. -- Ja, jak zwykle, nie miałam nic do powiedzenia i musiałam zrezygnować z Ludwikowa. --- W Yacht Klubie było jakieś święto, kręciło się dużo ludzi na brzegu, a na wodzie sporo jachtów. -- Zygmunt znalazł tam jeszcze kilku swoich znajomych, a ja piekielnie się nudziłam. -- Pewnie ktoś to zauważył i zaproponowali mi popływanie na jachcie. Wsiadłam więc na ten jacht i wypłynęliśmy na jezioro. -- Ponieważ było trochę wiatru i naokoło pływały inne jachty -- jezioro wydawało się większe i bardziej sympatyczne z wody niż z brzegu, wtedy na Wielkanoc, -- pływanie też mi się chyba podobało -- Towarzyszący mi żeglarze oddali mnie w ręce męża, dopiero wtedy gdy już musieliśmy wracać do domu.

Kiekrz – dzień trzeci
25 maja 1947 roku -- Zielone Świątki -- Przyjechaliśmy do Kiekrza -- jesteśmy teraz członkami Yacht Klubu Wielkopolski i rozpoczęliśmy dzisiaj praktyczny kurs żeglarski. Teorii już się trochę poduczyłam w domu, aby nie być tak zupełnie zielona. -- Kurs będzie się odbywał, na razie, we wszystkie niedziele i święta. -- Dzisiejsze ćwiczenia były bardzo przyjemne -- pływaliśmy od godz.9.oo do 13.00. Było nas kilka osób -- wszyscy po kolei sterowali -- było wesoło i beztrosko. Naszym kapitanem jest pan Zieliński, bardzo miły, za dużo nas nie męczy - nauka upływała szybko i radośnie. Wiatr mieliśmy dobry, nie za duży, ale w miarę . --- Po zajęciach trochę leżakowaliśmy a potem wypłynęliśmy sami naszą „P-siódemką”. -- Pod wieczór się uspokoiło -- nie było już nic wiatru. -- Zygmunt poszedł się przebrać i roztaklować naszą żaglówkę, a ja usiadłam na leżaku i patrzyłam na jezioro. Gdzie niegdzie posuwały się jeszcze bardzo powoli nieliczne jachty -- aż tafla jeziora zrobiła się gładka jak lód i zupełnie pusta. Ogarnęła mnie cisza i spokój -- byłam zadowolona i szczęśliwa -- myślę, że spędzę tu jeszcze nie jeden taki piękny wieczór. -- Ale ta cisza nie trwała niezbyt długo, bo zaczęły się w świetlicy tańce. Poszliśmy więc się bawić -- lecz zabawa też nie trwała długo, ponieważ orkiestra musiała odjechać ostatnim pociągiem, który niestety odchodził stosunkowo wcześnie. Chociaż wszyscy mieli jeszcze ochotę do zabawy, rozeszliśmy się bez żalu -- przed nami jeszcze drugi dzień świąt.


I tak się zaczęło moje życie pod żaglem, w cieniu żagla i ze sterem w dłoni.-- Na pewno nie będę odliczać kolejnych dni, nawet nie jestem tej ilości ciekawa -- ale przez sześćdziesiąt lat było ich dużo -- bardzo dużo.


Początki żeglowania

Regaty

Sędziowanie regat

Trochę o rejsach morskich

Działalność organizacyjna

Galeria zdjęć


"BEZ POCZĄTKU I BEZ KOŃCA" - Dzieje rodziny


strona główna

Księga gości