Sędziowanie regat



Działalność sędziowska zajęła mi połowę życia. W 1953 roku uzyskałam klasę drugą, w 1958 roku – klasę pierwszą, a egzamin na klasę państwową zdałam w 1961 roku. -- Przez 50 lat mojej działalności w tym zakresie – ponad połowa, była to wyłącznie praca społeczna. -- Sędzia nie dostawał żadnego wynagrodzenia, jedynie sędzia zamiejscowy otrzymywał zwrot kosztów podróży i diety. My w Kiekrzu otrzymywaliśmy czasem diety, kiedy znajdowaliśmy się poza Poznaniem. (a to było różnie w różnych latach i na różnych przystaniach, bo granica miasta nie była zawsze taka sama). W każdym razie do sędziowania wielu chętnych nie było i trzeba wymyślać jakieś atrakcje, aby przyciągnąć ociągających się. -- Ponieważ prawie przez cały ten czas byłam związana z zarządem klubu i zarządem Okręgu to musiałam sobą, a później i moim synem łatać wszystkie dziury w składach komisji sędziowskich. Niemniej przeżyłam podczas tej mojej działalności również wiele przyjemnych spotkań, przeżyć i turystycznych atrakcji. --- (Sytuacja się zmieniła kiedy można było coś nie coś na sędziowaniu zarobić –).
Pierwszy zapis w mojej książeczce sędziowskiej to Okręgowe regaty bojerowe w dniu 22 lutego 1953 roku, a ostatni to Wiosenny Puchar JKW w dniach od 29.04 do 1.05.2006 roku. -- Łącznie jest wpisanych 580 regat, ale było ich nieco więcej, bo nie wszystkie się zawsze wpisywało. --- Nie lubiłam regat w Kiekrzu, a zwłaszcza tych kiedy musiałam być sędzią głównym, a często i organizatorem -- albo też musiałam przed regatami jechać rano do pracy, załatwić najpilniejsze sprawy i dopiero potem do Kiekrza ---- natomiast lubiłam wszystkie imprezy poza Kiekrzem, przede wszystkim dlatego, że odpadały mi wszystkie obowiązki domowe, klubowe, okręgowe oraz zawodowe, ---- i traktowałam regaty jako wakacje, -- poznawanie nowych ludzi, --- oraz poznawanie nowych jezior i miejscowości.
Myślę, że najwięcej się nauczyłam się podczas regat o puchar MTP, przede wszystkim, były to na ogół bardzo trudne regaty, zwłaszcza w początkowych edycjach. -- Wtedy, gdy zaczynaliśmy organizację tej imprezy (1957) – regat w Polsce było bardzo mało; były Mistrzostwa Polski, MTZG, potem co drugi rok, wymiennie z Pucharem Gryfa Pomorskiego i to prawie wszystko i nasze regaty, jako pierwsze w sezonie były wykorzystywane również przez PZŻ do eliminacji w poszczególnych klasach, dlatego i klas dochodziło i zawodników również z roku na rok i tak prawie przez dwadzieścia lat obserwowaliśmy rozrost regat. -- Biorąc pod uwagę bardzo mały akwen w Kiekrzu i dużą ilość zawodników trzeba było bardzo się gimnastykować, aby to jakoś wszystko pomieścić i to ze sportowym pożytkiem. -- Start 93 „Finnów” lub 84 „Hornetów” jest dzisiaj ilością niewyobrażalną na naszym małym jeziorze. -- Ale tak było. -- Dlatego też wyjeżdżając na jakieś duże jezioro, zatokę czy morze, śmiać mi się chciało, jeżeli ktoś mógł mieć tam trudności z ustawieniem trasy. -- Regaty o Puchar MTP sędziowałam od początku ich istnienia, a z niewielkimi przerwami prawie do końca ich edycji, w tym czternaście razy jako sędzia główny.
Ciekawych i interesujących regat było dużo, nie wiem jednak, czy tak je sobie wszystkie przypomnę, chociaż z pomocą książeczki sędziowskiej.
Międzynarodowy Tydzień Zatoki Gdańskiej w lipcu 1959 roku wykorzystaliśmy dla rozegrania trójmeczu Olsztyn - Poznań - Warszawa. Pojechałam tam z prezesem naszego okręgu Zdzichem Kowalewskim, dokooptowałam się do komisji, (chociaż prowadziłam tam właściwie tylko swoje regaty) i zamieszkałam w lokalu KS, który znajdował się przy głównej ulicy Sopotu. -- Komisja urzędowała na końcu mola, gdzie puszczaliśmy starty i przyjmowaliśmy jachty na mecie, co stanowiło dla mnie nie lada atrakcję. - (Atrakcją były też stałe zatargi z wopistami , którym nigdy nie zgadzała się ilość startujących zawodników, z zawodnikami wpływającymi do basenu jachtowego i odpływającymi z Gdyni.) Poznałam wtedy Janinę Kowalewską (słynną Mamę Kowalewska – sekretarza Głównego Kolegium Sędziów – małżonkę również słynnego Tatę Kowalewskiego, którego znałam już z obozu w Giżycku). -- W Komisji był również Michał Suminski i ówczesny Prezes PZŻ -- Włodek Głowacki, który został wrzucony do wody z sopockiego mola przez rozentuzjazmowanych zawodników podczas zakończenia regat. ---- Odtąd bardzo często brałam udział w regatach organizowanych w okręgu gdańskim. -- Byłam zaprzyjaźniona ze Stefanem Gierke, przez wiele lat przewodniczącym OKS w Gdańsku, który wywodził się z Poznania i zapraszał mnie do komisji prawie wszystkich regat centralnych, które odbywały się na terenie województwa gdańskiego, lub które on prowadził. ---- Następne regaty MTZG i MP w 1960 roku odbyły się już w Gdyni w oparciu o Wyższą Szkołę Morską. -- Na te regaty przyjechali też sędziowie ze Wrocławia -- poznałam wtedy Jadzię Kosendziak i Adasia Repczyńskiego. -- Adaś okazał się objawieniem w naszym gronie -- był to najlepszy sekretarz wszechczasów -- zarówno w komisjach sędziowskich jak i w Głównym Kolegium Sędziów. -- Przyjaźniliśmy się wszyscy ----- Wiele regat również przepracowałam ze Stefanem Wysockim, zarówno w komisjach sędziowskich czy w zespołach protestowych, zresztą z nim byłam zaprzyjaźniona od pierwszych Mistrzostw Polski w Kiekrzu w 1948 roku, kiedy to przyjechał do JKW jako przedstawiciel Jacht Klubu Szkwał z Krakowa, z zawodnikami – Jurkiem Kapko i Czesiem Mostowskim. --- Od tego czasu przez długie lata przyjeżdżał do Kiekrza najpierw jako zawodnik, a potem jako sędzia. -- Prowadził w Kiekrzu drugie regaty o Puchar MTP. -- Stefan był autorem wielu podręcznik żeglarskich, propagatorem jachtów klasy Mak, --- Był tłumaczem przepisów regatowych (po Bidermanie) i autorem pierwszego komentarza do przepisów regatowych a przede wszystkim był przemiłym kolegą i jedynym w swoim rodzaju gawędziarzem ----- W latach 1960 i 1961 byłam sekretarzem a Stefan - sędzią głównym MP Juniorów w Giżycku -- te ostatnie zostały wsławione pewną, dosyć ponurą przygodą, a mianowicie: komisja przeprowadzała procedury startu i mety z zakotwiczonej szalupy, w środku ośmioboku olimpijskiego, ustawionego na Niegocinie. -- Naokoło nas znajdowały się motorówki trenerskie, niektóre do nas przycumowane. -- Sygnały startowe podawane były wystrzałami z rakietnicy. -- W momencie startu, Krysia Eisele, która podawała te sygnały, wymachiwała rakietnicą naokoło i w momencie strzału, zamiast w górę – wystrzeliła w dół, prosto w worek żeglarski, w którym między innymi, znajdował się cały zapas rakiet -- Worek zaczął palić się jasnym płomieniem, -- na statku KS rozpętała się panika -- ludzie zaczęli wyskakiwać z szalupy, motorówki zaczęły odpływać, a niektórych zamurowało w miejscu tak jak stali. ---- Jedynie Krysia, po pierwszym szoku, doskoczyła, złapała ten palący się worek i wrzuciła go, z narażeniem życia, do jeziora -- niebezpieczeństwo zostało zażegnane -- niestety były też straty -- spalił się wspaniały błękitny golf z szetlandzkiej wełny, który kapitan Władysław Niedzielko przywiózł sobie z ostatniego rejsu. -------------
Jedyne w swoim rodzaju, obfitujące w dziwaczne pomysły i w jeszcze dziwaczniejsze rozwiązania, były MP w klasach „Finn” i „FD”, oraz w MP Juniorów w klasie „Finn”, które odbyły się od 7 do 18 sierpnia 1966 roku w Mielnie. -- Sędzią Głównym był Wojtek Karpiński, cała komisja była z Poznania i zjechała tam z całymi rodzinami, a więc Sylwin Zinner, Adaś Przybylski, Dobek Jarysz, Sergiusz Ewertowski, ponadto był jeszcze Marian Kaczmarek, oaz stażystka z Gdańska - Bogusia Marcinek --- -- Mieszkaliśmy wspaniale -- w dwóch bardzo sympatycznych domkach FWP, znajdujących się tuż przy głównym wejściu na plażę w Mielnie. -- Organizatorzy dostarczali wszystko, co tylko sędzia sobie zażyczył. -- A więc mieliśmy do dyspozycji kilka okrętów Mar. Woj., amfibię , wodnopłatowca do obserwacji trasy z góry oraz dwie trasy regatowe (ośmioboki olimpijskie) ustawione za pomocą radaru -- jedną na morzu, a drugą awaryjną na jeziorze. -- Gorzej tylko było z wychodzeniem na wodę, ponieważ nie było tam portu, ani nawet żadnego pomostu. -- Wyjście na trasę było nieco skomplikowane, a więc na plaży ładowaliśmy się na amfibię, która dowoziła nas do okrętów o niewielkim zanurzeniu, znajdujących się około 100 metrów od brzegu -- tam się przesiadaliśmy i płynęliśmy dalej do naszego okrętu, który był naszym statkiem startu – mety. -- To drugie przesiadanie nie było już takie proste, bo zafalowanie było duże, a okręty znacznie się różniły wysokością burt. -- I właśnie mnie przytrafiła się taka nieprzyjemna przygoda -- przy jednej z takich przesiadek uderzyłam się w prawą stopę. Najpierw zupełnie nie zwróciłam na to uwagi, nawet nie pamiętałam, że się uderzyłam, ale po jakimś czasie poczułam w kaloszu jakąś wilgoć, gdy go zdjęłam, okazał się cały we krwi -- w głowie mi się zakręciło z wrażenia -- ale musiano uruchomić cały system powrotny do brzegu -- i teraz, ponieważ nie mogłam chodzić, już na rękach Dobka Jarysza przeżyłam obie przesiadki i podążyłam karetką na sygnale do Koszalina do szpitala. -- Kontuzja nie była zbyt wielka -- trochę zmiażdżony duży palec i rana, którą trzeba było zaszyć, po usunięciu paznokcia. -- Tak więc zostałam na kilka dni unieszkodliwiona -- później zaczęłam chodzić z nogą w gipsie, a nawet wychodzić na wodę. ---- Druga również nie wesoła przygoda, związana była z WOP-em w Darłowie. Gdy wiatr okazał się zbyt silny na te przesiadki na morzu – organizatorzy znaleźli „genialne” rozwiązanie, aby skorzystać z portu w Darłowie -- Rano mieliśmy około szóstej wyjechać samochodami z Mielna, w Darłowie przesiąść się na kutry rybackie i przepłynąć na trawers Mielna, gdzie była ustawiona trasa regat. -- Oczywiście z chęcią to zaakceptowaliśmy. -- Połowa planu się udała, ale niestety tylko połowa. To znaczy, udało nam się dojechać do Darłowa i tutaj okazało się, że członkowie komisji, (poza mną) nie posiadali zezwoleń na pływania morskie, a nawet nie posiadali książeczek żeglarskich. Po prostu sędziom nigdy nie było to potrzebne, ponieważ zazwyczaj korzystaliśmy z okrętów marynarki wojennej, która nie legitymowała się przed WOP-em, kiedy i z kim wychodzi w morze. -- Natomiast inaczej przedstawiała się sprawa z kutrami rybackimi, kiedy to chcieli wyjść z portu z jakimiś obcymi ludźmi nie mającymi uprawnień na wyjście morze. -- Siedzieliśmy w tym Darłowie około pięciu godzin, telefonując do PZŻ i do Ministerstwa Żeglugi i w końcu uzyskaliśmy tą zgodę. -- Ale na start przybyliśmy z czterogodzinnym opóźnieniem -- bo kutry wolno pchały się pod silny wiatr i pod dużą falę --- zawodnicy byli wściekli, klęli komisję na czym świat stoi, sędziowie przeklinali WOP, wopiści – organizatora, a organizatorzy koszalińscy jeszcze przez wiele lat żałowali, że dali się namówić na przeprowadzenie tak bardzo drogiej i zwariowanej imprezy. – Ten dzień jednakże był niewypałem, bo kiedy wreszcie wymęczona komisja przypłynęła na start -- zawodników już nie było, gdyż organizator poholował ich na obiad, i cała wycieczka do Darłowa okazała się niepotrzebna.

Kolejna przygoda to wspaniała wyprawa w Bieszczady. -- Pojechaliśmy tam już 14 sierpnia 1971 r. na Mistrzostwa Polski w klasie Hornet, które miały być generalną próbą na Zalewie Solińskim przed Mistrzostwami Świata w tejże klasie. -- Jak wypadła ta próba? -- dużo by można opowiadać, ale właściwie poza jeziorem nie było niczego. – Po dwóch dniach poszukiwań organizatorów regat, udało nam się wreszcie znaleźć jednego, trochę przerażonego przedstawicie OZŻ i dowiedzieć, że rzeczywiście nie bardzo wie co jest nam do przeprowadzenia regat potrzebne. -- W efekcie wypożyczyliśmy trzy rowery wodne i zakupiliśmy trochę lin oraz kolorowe chusteczki (w żółte groszki) dla oznakowania tych rowerów, które postanowiliśmy wykorzystać jako znaki kursowe i równocześnie jako miejsce obserwacyjne znaku przez sędziego. Zawodnicy, na odprawie, byli przekonani, że żartujemy, gdy opisywaliśmy im trasę regat -- kłócili się z nami, że tak nie może być, bo znak kursowy musi być okrągły ---- może i musi, --- ale w tych regatach nie był. ---- (nikt mi nie chciał wierzyć, gdy opowiadałam o tym po powrocie do domu). --- Sędzią Głównym był Stefan Gierke, poza tym byli Basia Gierke, mój syn, Andrzej Zarzycki., no i ja. Dysponowaliśmy jeszcze PZŻ-towską motorówką (z „cudem techniki” – „Wichrem”), prowadzoną przez Poldka Pastuszkę, -- Regaty odbyły się w dniach od 16 do 21 sierpnia 1971 -- zupełnie bezkolizyjnie -- nawet zawodnikom udało się okrążać te rowery wodne -- trochę był może słaby wiatr w ciągu dnia, ale rozwiązaliśmy to w ten sposób, że rozpoczynaliśmy wyścigi jeszcze przed wschodem słońca, kiedy zupełnie znośnie wiało. --
Po regatach był jeszcze tygodniowy obóz kadry przed MŚ, które były zaplanowane od 5 do 12 września. --- Wykorzystaliśmy więc wolny czas na zwiedzanie ----- objechaliśmy samochodem małą i dużą pętlę bieszczadzką, -- popłynęliśmy motorówką w górę Sanu, tak daleko, jak się tylko dało -- zwiedziliśmy Łańcut (gdzie nocowaliśmy w hoteliku pałacowym), Leżajsk (gdzie Krzysiowi udało się pograć na słynnych organach), Przeworsk (gdzie urodził się mój ojciec) oraz Przemyśl. -- Tam rozstałam się z synem, który wracał do Poznania do szkoły -- a ja do Soliny na regaty, które zostały już normalnie wyposażone przez PZŻ i przeprowadzone bez większych zakłóceń.
W następnym roku brałam udział w sędziowaniu eliminacji przedolimpijskich, przeprowadzonych w Cetniewie w dniach od 15 do 29 maja 1972 roku. --- startowaliśmy z plaży. ---- Dla sędziów były to raczej ulgowe regaty, bo zawodników nie było dużo, za to było dużo wyścigów, bo regaty odbywały się systemem przesiadkowym. -- (Eliminacje wsławiły się tym, że zawodnicy, którzy je wygrali nie wystartowali na Olimpiadzie w Kilonii.) ---- Ale dla mnie były to wspaniałe regaty -- czułam się znowu jak na urlopie. -- plaża w Cetniewie -- i pełne morze. ------ Nareszcie udało się PZŻ – towi przenieść się z przeprowadzania regat w Gdyni do Władysławowa na pełne morze. --- Zdecydowałam się więc na ponowny przyjazd do Cetniewa już w lipcu tego samego roku, gdzie sędziowałam ze Stefanem Gierke Mistrzostwa Polski .-- Te regaty zostały już przeprowadzono w oparciu o port we Władysławowie, gdzie były umieszczone jachty zawodników oraz kutry rybackie i inne jednostki wodne, służące do obstawy regat. -- Do normalnych obowiązków sędziów należała jeszcze współpraca z kapitanem portu, stałym przekonywaniem go, że pogoda nie zagraża bezpieczeństwu zawodników ---- dostarczeniem list zawodników, list sędziów i ewentualnych innych osób. ---- Byliśmy zakwaterowani i żywieni w ośrodku sportowym w Cetniewie gdzie już się mieszkało i jadło na zupełnie znośnym poziomie. -- Bardzo mi się to wszystko podobało i zapragnęłam spróbować sama poprowadzić takie regaty. ---- I nic złego sobie nie myśląc, zgłosiłam swoją kandydaturę do GKS na Sędziego Głównego następnych MP. -- A tu się okazało, że tą swoją propozycją naruszyłam jakąś dotychczas nieprzekraczalną barierę. ----- nasłuchałam się więc wielu wykrętów, -- że dotychczas nie było to praktykowane, że to jest ciężka impreza, -- że to są sami mężczyźni -- i marynarka wojenna -- i rybacy -- że nie dam sobie rady itd. -- Usiłowałam podyskutować i trochę powalczyć, argumentowałam, że mam stopień sędziego klasy państwowej -- to po co go zdawałam jeżeli nie mogę sędziować wszystkich regat itd. -- wobec tego wytoczono kolejny pocisk z argumentem, że to są jednak regaty na morzu, a ja mam tylko stopień sternika jachtowego, w związku z tym nie mam morskich uprawnień. -- Moich wyjaśnień, że brałam udział w rejsach morskich, więc może się jednak trochę na tym morzu znam -- w ogóle nie wzięto pod uwagę. ------ Można sobie wyobrazić, jaka byłam zła -- a jak się komuś czegoś zabrania - to akurat ma na to coraz większą ochotę -- i tak też było ze mną. -- Zawzięłam się i -- zdałam egzamin na sternika morskiego -- a w następnym roku wylegitymowałam się już morskimi uprawnieniami. --- Nie powiem aby z wielkim entuzjazmem ze strony GKS, ale dostałam te regaty. -- Były to MP Juniorów, które odbyły się w dniach od 24 – 31 sierpnia, --- oraz MP w klasach F, FD, 470 i Dragon – w dniach od 2 – 9 września 1974 roku -- obie imprezy oczywiście we Władysławowie. -- W MPJ startowało 59 jachtów, -- odbyło się 7 wyścigów, -- pogoda była ulgowa -- wiatry w granicach 2 – 3 stopni skali B. ---– W jednym wyścigu była mgła, więc musieliśmy bardziej pilnować zawodników aby się nie pogubili. -- Statkiem KS była motorówka WOP, z nadzwyczaj sympatyczną załogą, -- a największą atrakcją dla komisji były codziennie smażone świeże ryby, wyłowione rano przez naszych rybaków, co podtrzymywało nas w dobrym samopoczuciu, bo akurat wyżywienie nie było wtedy dostatecznie obfite i stale byliśmy głodni. -- Regaty odbyły się bez większych zakłóceń -- było tylko 7 protestów i tyleż dyskwalifikacji przyjętych przez zawodników bez słowa skargi. -- w MP startowało nieco więcej jachtów (86), -- klasa „Finn” była najliczniejsza – 37 zawodników. -- Wyżywienie już było lepsze, z czego byliśmy zadowoleni, bo skończyły się codziennie smażone świeże rybki. -- Tym razem statkiem KS był Kontroler-- na bojach, jak zwykle kutry rybackie -- Trochę było kłopotów z prognozą pogody -- przez cały czas trwania regat, nic się nie zgadzało. -- Czasem nie chciano nas wypuścić z portu przy sile wiatru 4 – 5, bo wiatr miał się wzmagać, a tymczasem na ogół wiatr siadał. Z kapitanatem portu mieliśmy więc stałe dyskusje, ale w końcu się dogadywaliśmy, zresztą staraliśmy się robić wszystko co tylko chcieli, -- tylko przy tych wyjściach na wodę się upieraliśmy. --- Nieco więcej dyskusji było z zawodnikami, bo oni bardzo wierzyli w te sztormowe prognozy -- ale komisja twardo przeprowadzała wyścigi wg własnych koncepcji -- raz tylko musieliśmy odroczyć, na prośbę zawodników, wyścig z powodu ulewnego deszczu -- i tu im ustąpiliśmy. Natomiast ostatni wyścig, na który nie chciano nas wypuścić z powodu zapowiadanego bardzo silnego wiatru -- zakończyliśmy prawie przy flaucie. --- ------ Później jeszcze byłam w Cetniewie na ME „Cadeta” ze Stefanem Gierke, w 1976 roku (które przenosiliśmy, z powodu sztormu, w trakcie ich trwania do Pucka) -- oraz na MP w 1986 r, gdy Witek Zdrojewski zdawał egzamin na klasę państwową. ---- Po 1976 roku większość regat centralnych organizowano w Pucku.

Zupełnie inny charakter regat miały Ogólnopolskie Spartakiady Młodzieży. Lubiłam je szczególnie dlatego, że miały towarzyski charakter. -- Skład komisji był liczniejszy, regaty były dłuższe i zawsze przewidziano jakieś dni na zwiedzanie regionu. – Brałam udział prawie we wszystkich OSM, (pierwsza odbyła się w 1969 roku w Poznaniu), -- a w czterech jako sędzia główny; w 1977 w Giżycku, w 1984 w Poznaniu, w 1987 w Tresnej i w 1988 w Bytyniu. ---- W tamtych latach OSM traktowane były bardzo poważnie przez najwyższe władze sportowe kraju , jakim był Główny Komitet Kultury Fizycznej. -- W pierwszych latach ich trwania były też prawie nieograniczone środki pieniężne i na przygotowania spartakiadowe (sprzęt sportowy i wyposażenie, organizacja obozów treningowych), jak i na udział w samej imprezie. Osoba sędziego głównego miała wtedy wielkie znaczenie. Po pierwsze była zatwierdzana, na pół roku przed imprezą, w Departamencie Sportu GKKF, ponadto odbywały się specjalne konferencje informacyjno – szkoleniowe dla sędziów głównych, który otrzymywał potem pełną władzę na imprezie. ---- -- W Giżycku w 1977 roku miałam do dyspozycji dwunastoosobową komisję regatową, nie licząc obsługi technicznej. Sędziowie reprezentowali osiem województw. -- Ponieważ wszyscy mieszkali razem w Bazie znakomicie układały nam się spotkania towarzyskie -- codziennie organizowała przyjęcie ekipa innego województwa, jak również i SG musiał się włączyć w te zwyczaje. -- Czasem po przyjęciu (czyli nad ranem) braliśmy jakąś motorówkę i wybieraliśmy się na grzyby. -- Tam też zaprzyjaźniłam się na długie lata . z Basią Cynalewską, (długoletnią kierowniczką biura Warszawskiego OZŻ). -- Natomiast zmorą wszystkich Spartakiad była wielka ilość protestów i w tej imprezie też mieliśmy ich dwadzieścia. ------- Następna Spartakiada w 1984 roku w Poznaniu była „genialnym” dowodem na „przegięcia organizacyjne”. -- Przede wszystkim nikt nie mógł nagle zrozumieć, że na przykład, zakwaterowanie i żywienie zawodników w Poznaniu (a nie w Kiekrzu) utrudni mi pracę zarówno w czasie wyścigów na wodzie, jak i po wyścigach podczas rozpatrywania protestów, a miałam prawie trzystu zawodników. -- Dobrze, że była też dosyć liczna komisja regatowa, bo musiałam utworzyć dwa zespoły prowadzące regaty na wodzie oraz jeden zespól protestowy i jeden zespół odwoławczy. Z sędziami kontaktowałam się tylko przy pomocy komunikatów wywieszanych na specjalnej tablicy w sekretariacie regat -- Połowa zawodników startowała przedpołudniem, a połowa popołudniu. -- Autokary kursowały, jak szalone, z Kiekrza do Poznania i z Poznania do Kiekrza -- a mu musieliśmy zawsze skończyć wyścig w odpowiednim czasie i również rozpocząć, gdy już dojechali zawodnicy. ------ O tym że chcieliśmy dopasować się z wyścigiem do wiatru, uważano za nasze fanaberie. -- Całe szczęście, że wiatr był dosyć dla nas łaskawy. -- Jako ciekawostkę tej imprezy zapamiętałam to, że nie byłam ani razu na trasie regat. -- Z uwagi na szczególny charakter imprezy (czterdziestolecie PRL) codziennie mieliśmy na przystani JKW - gospodarza regat -- niezliczoną ilość gości i SG był potrzebny do robienia honorów domu. ------ ------- Kolejna prowadzona przeze mnie Spartakiada to 1987 rok = od 21 do 30 lipca w Tresnej na Zalewie Żywieckim. -- Siedemnastoosobowy zespół komisji reprezentowali przedstawiciele ośmiu województw. Również mieliśmy dwie trasy; jedną dla jachtów, drugą dla desek, ale wyścigi odbywały się jednocześnie. -- Te dziesięciodniowe regaty urozmaicane były licznymi wycieczkami -- (mniej więcej co drugi dzień) -- ponadto sędziowie mieszkali w znacznym oddaleniu od zawodników, co pozwalało nam na niekrępujące imprezy towarzyskie, -- powstała tam słynna ballada spartakiadowa (autorstwa Krysi E.,) , którą odśpiewaliśmy na zakończeniu regat. –Tam też Andrzej Rymkiewicz, (ówczesny wiceprezes ds. Sportu PZŻ) dorobił się słynnego pseudonimu J-1. ------ I wreszcie ostatnia moja Spartakiada – to 1988 rok od 21 do 30 lipca w Drzewoszewie na jeziorze Bytyńskim.-- Bardzo podobna do ostatniej -- też dwie trasy, duża ilość sędziów -- oddzielenie zakwaterowania zawodników od zakwaterowania sędziów. -- Bardzo dobra organizacja regat, a szczególnie wspaniałe zabezpieczenie trasy przez Pilski WOPR. -- Spędziliśmy tam kilka wspaniałych wieczorów towarzyskich pełne wspomnień i jeszcze planów na przyszłość.

 

 

Wstęp

Początki żeglowania

Regaty

Trochę o rejsach morskich

Działalność organizacyjna

Galeria zdjęć

strona główna

Księga gości